poniedziałek, 11 maja 2015

Nie ujrzycie mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim.

Jezus powiedział:

„Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie byli posłani, ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie chcieliście!
Oto wam dom wasz pusty zostanie.
Albowiem powiadam wam: Nie ujrzycie mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim.”

Mat. 23:37-39


To jest bardzo ciekawe, że prorocy posyłani przez Boga do ludzi, byli kamienowani. Wiemy, że kamienowanie to była forma śmierci przeznaczona dla przestępców, ludzi złych i bezbożnych. A prorocy Boży przecież takimi ludźmi nie byli. Jednak tak ich postrzegano. Dlaczego?

Przyznam szczerze, że jest to dla mnie swoisty fenomen, szokuje mnie to. Bowiem kiedy zapoznaję się z życiorysami różnych proroków, ich postawą i słowami, które kierowali do jednostek i narodów, to naprawdę nie widzę w tym ani odrobiny zła. A wręcz przeciwnie – jestem pełna podziwu dla ich postawy pełnej poświęcenia i oddania dobrej sprawie. Jednakże nie było to ani zauważane, ani doceniane w ich otoczeniu. Ludzie kierowali do Bożych proroków wiele przykrych i bolesnych słów, oskarżeń, utrudniali im życie, prześladowali – a niejednokrotnie właśnie skazywali na śmierć. Śmierć męczeńską.

Zastanawiam się, jakaż mogłaby być przyczyna takiej ślepoty otoczenia. I czy aby na pewno chodziło o ślepotę – czy może raczej o świadome zamykanie oczu na dobro, które Boży prorocy czynili, zamykanie oczu na doskonałość drogi, którą wskazywali? A może to właśnie ich ideowość w słowach i czynach była solą w oku i dlatego wzbudzała taki gniew słuchaczy? Bo wykazywała, jak złe są uczynki słuchaczy. Odbierała podstawy do samozadowolenia i dumy z samego siebie... bo podstawy takie najczęściej tworzymy właśnie w porównaniu do otoczenia. Jeżeli jesteśmy lepsi od średniej, to czujemy się dowartościowani, jeżeli gorsi – to czujemy się gorsi. Jednakże nie zwracamy uwagi, jaki jest poziom tej „średniej”. A może ta „średnia” jest tak denna, że nawet jeśli się od niej odróżniamy na plus – to i tak nadal jest bardzo źle? O pewnej „średniej” tak jest napisane:

Najlepszy między nimi jest jak kolec, najuczciwszy jak cierń.”

Mich. 7:4

Jezus chciał to zmienić. Chciał wprowadzić odnowę moralną w narodzie. Odrodzenie prawdziwej wiary i miłości. Jednak mało kto go chciał słuchać; w zasadzie prawie nikt. Większość ostatecznie odrzuciła Jezusa i Jego nauczanie jako coś zepsutego i zatrutego, zupełnie nieużytecznego – choć nie znam niczego i nikogo piękniejszego i bardziej życiodajnego dla otoczenia niż właśnie życie i osoba Jezusa Chrystusa. Chrystus uczył mądrości i wiary w Boga, karmił głodnych, uzdrawiał, wskrzeszał z martwych. Samo dobro. A jednak... to jest dla mnie naprawdę niepojęte, jak to możliwe – a jednak. Jednak został CAŁKOWICIE odrzucony.

Jezus mówi, że z czułością matki („jak kokosz pisklęta”) chciał pocieszać i umacniać Izraela, aby ten trwał na wieki. Jednak Izrael odrzucił Jezusa wraz z całą Jego misją. Ówcześni odrzucili Jezusa, odrzucili dobro, jakie czynił, odrzucili Jego ogromne poświęcenie, a nawet ofiarę z życia, którą złożył na krzyżu. Dlatego z ogromnym smutkiem, ze łzami w oczach Jezus oznajmił Żydom, że ich dom im pustym zostanie. Opustoszeje. Jako naturalna konsekwencja odrzucenia Chrystusa, Jego ratunku i wybawienia. Ale też w tym tragizmie ich beznadziejnej sytuacji, w którą sami się wpakowali, dał im nadzieję. Nadzieję, że mogą Go jeszcze zobaczyć. Ale tylko pod jednym warunkiem. Tym warunkiem była zmiana postawy. Radykalna zmiana. Jeżeli uwierzą w Jezusa.

Albowiem powiadam wam: Nie ujrzycie mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim.”

Z powyższej wypowiedzi wynika, że gdy Żydzi uznają Chrystusa tym, kim jest faktycznie, tj. że jest Synem Boga, że przyszedł do nich w imieniu Ojca, że przyszedł do nich ze szczególnie ważnym poselstwem od samego Stwórcy – wtedy znowu Go zobaczą. Wtedy, kiedy naprawdę całym sercem uwierzą w Jezusa, zobaczą Go.

W naszym życiu też mogą być analogiczne sytuacje. Może być tak, że głosiliśmy i pokazywaliśmy innym LATAMI dobro – czyli wszystko to, czego nauczyliśmy się od Chrytusa – a jednak ludzie to odrzucili. Zlekceważyli i zignorowali nasze słowa, czyny, poświęcenie. Wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak po prostu odejść. Pozostawić ich samym sobie, już bez nas – bez żadnej naszej pomocy i wsparcia. Skoro bowiem chcą czynić źle niech więc czynią, ale bez nas. I dopóki nie powiedzą, że to szczęście, gdy ktoś przychodzi do nich w imieniu Pańskim tj. gdy wskazuje im drogę do Boga, do dobrego że to jest wyróżnienie i błogosławieństwo, a nie przekleństwo czy kłoda rzucana pod nogi, to wtedy – i dopiero wtedy – ponowne wzajemne kontakty nabiorą jakiegoś sensu... i przede wszystkim będą w ogóle możliwe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz