Jezus powiedział:
„Jeruzalem,
Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do
ciebie byli posłani, ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci
twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie
chcieliście!
Oto
wam dom wasz pusty zostanie.
Albowiem
powiadam wam: Nie ujrzycie mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony,
który przychodzi w imieniu Pańskim.”
Mat. 23:37-39
To jest bardzo ciekawe, że prorocy posyłani przez Boga
do ludzi, byli kamienowani. Wiemy, że kamienowanie to była forma
śmierci przeznaczona dla przestępców, ludzi złych i bezbożnych.
A prorocy Boży przecież takimi ludźmi nie byli. Jednak tak ich
postrzegano. Dlaczego?
Przyznam szczerze, że jest to dla mnie swoisty fenomen,
szokuje mnie to. Bowiem kiedy zapoznaję się z życiorysami różnych
proroków, ich postawą i słowami, które kierowali do jednostek i
narodów, to naprawdę nie widzę w tym ani odrobiny zła. A wręcz
przeciwnie – jestem pełna podziwu dla ich postawy pełnej
poświęcenia i oddania dobrej sprawie. Jednakże nie było to ani
zauważane, ani doceniane w ich otoczeniu. Ludzie kierowali do Bożych
proroków wiele przykrych i bolesnych słów, oskarżeń, utrudniali
im życie, prześladowali – a niejednokrotnie właśnie skazywali
na śmierć. Śmierć męczeńską.
Zastanawiam się, jakaż mogłaby być przyczyna takiej
ślepoty otoczenia. I czy aby na pewno chodziło o ślepotę – czy
może raczej o świadome zamykanie oczu na dobro, które Boży
prorocy czynili, zamykanie oczu na doskonałość drogi, którą
wskazywali? A może to właśnie ich ideowość w słowach i czynach
była solą w oku i dlatego wzbudzała taki gniew słuchaczy? Bo
wykazywała, jak złe są uczynki słuchaczy. Odbierała podstawy do
samozadowolenia i dumy z samego siebie... bo podstawy takie
najczęściej tworzymy właśnie w porównaniu do otoczenia. Jeżeli
jesteśmy lepsi od średniej, to czujemy się dowartościowani,
jeżeli gorsi – to czujemy się gorsi. Jednakże nie zwracamy
uwagi, jaki jest poziom tej „średniej”. A może ta „średnia”
jest tak denna, że nawet jeśli się od niej odróżniamy na plus –
to i tak nadal jest bardzo źle? O pewnej „średniej” tak jest
napisane:
„Najlepszy między nimi jest jak kolec,
najuczciwszy jak cierń.”
Mich. 7:4
Jezus chciał to zmienić. Chciał wprowadzić odnowę
moralną w narodzie. Odrodzenie prawdziwej wiary i miłości. Jednak
mało kto go chciał słuchać; w zasadzie prawie nikt. Większość
ostatecznie odrzuciła Jezusa i Jego nauczanie jako coś zepsutego i
zatrutego, zupełnie nieużytecznego – choć nie znam niczego i
nikogo piękniejszego i bardziej życiodajnego dla otoczenia niż
właśnie życie i osoba Jezusa Chrystusa. Chrystus uczył mądrości
i wiary w Boga, karmił głodnych, uzdrawiał, wskrzeszał z
martwych. Samo dobro. A jednak... to jest dla mnie naprawdę
niepojęte, jak to możliwe – a jednak. Jednak został CAŁKOWICIE
odrzucony.
Jezus mówi, że z czułością matki („jak kokosz
pisklęta”) chciał pocieszać i umacniać Izraela, aby ten
trwał na wieki. Jednak Izrael odrzucił Jezusa wraz z całą Jego misją.
Ówcześni odrzucili Jezusa, odrzucili dobro, jakie czynił, odrzucili Jego ogromne
poświęcenie, a nawet ofiarę z życia, którą złożył na krzyżu.
Dlatego z ogromnym smutkiem, ze łzami w oczach Jezus oznajmił
Żydom, że ich dom im pustym zostanie. Opustoszeje. Jako naturalna
konsekwencja odrzucenia Chrystusa, Jego ratunku i wybawienia. Ale też w tym tragizmie ich beznadziejnej sytuacji, w którą
sami się wpakowali, dał im nadzieję. Nadzieję, że mogą Go jeszcze
zobaczyć. Ale tylko pod jednym warunkiem. Tym warunkiem była zmiana postawy. Radykalna zmiana. Jeżeli uwierzą w Jezusa.
„Albowiem
powiadam wam: Nie ujrzycie mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony,
który przychodzi w imieniu Pańskim.”
Z powyższej wypowiedzi wynika, że gdy Żydzi uznają
Chrystusa tym, kim jest faktycznie, tj. że jest Synem Boga, że
przyszedł do nich w imieniu Ojca, że przyszedł do nich ze
szczególnie ważnym poselstwem od samego Stwórcy – wtedy znowu Go
zobaczą. Wtedy, kiedy naprawdę całym sercem uwierzą w Jezusa, zobaczą
Go.
W naszym życiu też mogą być analogiczne sytuacje.
Może być tak, że głosiliśmy i pokazywaliśmy innym LATAMI dobro –
czyli wszystko to, czego nauczyliśmy się od Chrytusa – a jednak
ludzie to odrzucili. Zlekceważyli i zignorowali nasze słowa, czyny,
poświęcenie. Wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak po prostu
odejść. Pozostawić ich samym sobie, już bez nas – bez żadnej
naszej pomocy i wsparcia. Skoro bowiem chcą czynić źle – niech więc czynią, ale bez nas. I dopóki nie powiedzą, że to szczęście,
gdy ktoś przychodzi do nich w imieniu Pańskim – tj. gdy wskazuje im drogę do Boga, do dobrego – że to jest wyróżnienie
i błogosławieństwo, a nie przekleństwo czy kłoda rzucana pod
nogi, to wtedy – i dopiero wtedy – ponowne wzajemne kontakty
nabiorą jakiegoś sensu... i przede wszystkim będą w ogóle możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz